"Takie deale najpierw się kupuje, a potem się myśli" - kierowałem się tą zasadą kupując w promocji Lufthansy do VFA.
A że się najpierw kupuje, a potem myśli, i że kalendarz na 2023 był całkiem zapakowany, to kupiłem tylko na tydzień, a właściwie to 5 dni na miejscu. Masakra, za dużo by siedzieć tylko w miejscu, za mało by zobaczyć coś poza. Kupiło z pół forum, szybko się okazało, że także kilka osób z grupy warszawskiej, więc wybieraliśmy się w piątkę.
Po powrocie z Mogadiszu, trzeba było zabrać się za wstępną logistykę. Moje marzenie w regionie to od zawsze była delta Okavango - jedyna delta rzeki na świecie, która rozpływa się w piaskach pustyni (Kalahari), a nie uchodzi do morza. Jeszcze jako nastolatek czytałem w magazynie Voyage jak pływa się po jej rozlewiskach pirogami i obserwuje zwierzaki.
Rozkład Air Botswana przypasował idealnie, a latają Kasane-Maun tylko 2x w tygodniu bezpośrednio. Bilet w obie za 100$ to była dobra inwestycja by także polecieć czymś egzotycznym w regionie. Za stówkę był dolot do CPH wizzem, a na powrocie skróciłem swoje męki kupując FRA-WAW za 300 zł, zamiast lecieć do CPH i marnować cały dzień na samoloty.
@oskiboski zajął się negocjacją safari w Moremi i Mokoro, a @pawfazi helikopterem nad wodospadami Viktorii. Ogólny plan rozrysowany. Dla ekipy, to pierwsza Czarna Afryka nie licząc Zanzi. Wydaje się w sam raz na pierwszą przygodę. Można ruszać.
We FRA było całe mnóstwo Polaków, ale nie widzieliśmy ich na locie z CPH. To jakaś grupa z wyjazdu incentive, więc za troszkę grubszą kasę niż my. W naszej ekipie jeszcze była @meteorka2207 i @hubski, a przed samolotem spotkaliśmy @Tomo14, @miloszp i @thurin.cz + ich towarzysze. Całkiem niezły zlot forumowy
:)
Nie mam nic do Discover Airlines. Miejsce przy wyjściu awaryjnym wybrałem za darmo. Zjadłem posiłek i obudziłem się dopiero na lądowanie w WDH. Jeszcze krótki hop i witamy w Zimbabwe.
Wiza dwukrotna na lotnisku 45$, negocjacje taksówki do granicy i pierwsze koty za płoty. Idziemy najpierw do Zambii i tam na wodospady. Tego dnia nie damy rady zobaczyć obu stron (i to był zresztą dobry pomysł by je rozdzielić). Granicę przechodzimy pieszo. Dla chętnych można skoczyć na bungee za 180$.
Z mostu granicznego już widać wodospady, dla maksymalnych cebularzy powinno wystarczyć
;-)
Wejście po stronie zambijskiej 20$. Wszystkim odrzuciło płatność kartą.
Wielkie wow jest od razu.
Na mostku przez wąwóz darmowy prysznic. Wodospady spadają do mega dziury i ściana wąwozu po przeciwnej stronie jest bardzo blisko. Pomimo tego, że ponoć wody jest mało, to i tak jest bardzo dużo
:)
Trochę wodospadów już widziałem, ten zdecydowanie ma coś w sobie. Jesteśmy wszyscy zachwyceni.
Dochodzimy powoli do końca strony zambijskiej, po drugiej stronie widać już osoby stojące w Zimbabwe:
Tak, na tęcze też czekaliśmy
:)
A tyle widać z samego końca:
Moja kurtka przeciwdeszczowa ochroniła mnie przed zmoczeniem, ale chodzenie w 40 stopniach zmoczyło mnie od środka
;)
Siadamy jeszcze w knajpie przy wejściu do wodospadów. Ceny całkiem przyjemne - zjadamy posiłki po 7-10$ i pijemy zimne piwko. Po perturbacjach dało się płacić kartą.
Zaraz potem złapaliśmy busika i za 70$ pojechaliśmy na granicę z Botswaną. Można tu oglądać czterostyk granic Zambii, Zimbabwe, Botswany i Namibii. Przekraczamy szybko granicę, to już trzeci kraj dzisiaj!
:) Jeszcze busik do naszego hostelu i wizyta na kolację w centrum handlowym w Kazungula. Czuję się trochę jak na prowincji w USA, tylko dróg gruntowych trochę więcej...
Very easy Africa...W naszym hostelu nie oferowano śniadań więc się zapychamy wczorajszym cebularzem i jedziemy na lotnisko. Z lotniska w Kasane lata tylko kilka samolotów dziennie, a budynek jest szokująco ładny. Wszystko nówka funkiel. Odprawiamy się wszyscy bez problemu biorąc miejsca przy oknie, oprócz @pawfazi
:). Kupując bilet pomylił pole imienia i nazwiska, napisał do linii by to odkręcić. Powiedzieli, że wszystko ok, a na lotnisku jego biletu nie było
:shock: Trójka poszła do saloniku na PP, ja siedziałem przy gate, a @pawfazi walczył z godzinkę by odzyskać bilet. Udało się w ostatniej chwili.
Do Kasane lecimy jednym z trzech samolotów Air Botswana. Mają Embraera 170 i dwa ATR-72. Lecimy embrionkiem. W środku jakiś taki znajomy..., okazuje się, że to były embionek LOT
:)
Siedząc po prawej stronie na tym krótkim locie miałem nadzieję na piękne widoki na Deltę Okavango, ale przyznam szczerze, że to nie było to, czego się spodziewałem...
W Maun lądujemy przed południem. Lotnisko jest w centrum miasta. Rozglądamy się za magnesami, wyciągamy i wymieniamy w końcu trochę lokalnej kasy. Tutaj nikt nie za bardzo chce dolce, tylko lokalne pula. Niedaleko jest Donkey cafe. Jest zaraz przed południem, więc można już wychylić po małym crafcie Okavango. Pani ma 3 rodzaje, więc trzeba spróbować każdego. Najlepsza chyba IPA. Zostajemy też na jedzenie, steki i hamburgery bardzo smaczne. Po przyjęciu odpowiedniej dawki płynów, idziemy do pobliskiego Spar, gdzie dokupujemy jeszcze większe zapasy na najbliższe 3 noce i łapiemy taksówki do naszego Island Safari Lodge, oddalonego stąd o 9 km. Chcieli najpierw 100 pula, potem 50 i pojechaliśmy. Potem się dowiedzieliśmy, że wszystkie taksówki są tak naprawdę dzielone i za przejazd płaci się po 8 pula od osoby. Od tego czasu jeździliśmy tylko po 8.
Island Safari Lodge ma spory teren. Nawet można robić jakieś spacery z przewodnikiem, ale my postanawiamy tego dnia zrobić sobie chillout. Dla gości mają tu bungalowy oraz pokoje (chyba 5-6 obok siebie w jednym budynku). U nas coś klima słabo działała i nie było lodówki. Przenieśli nas więc do bungalowa. Problem był jeszcze z potwierdzeniem płatności. Powiedzieli, że nikt nie zapłacił, a część z nas zapłaciła. Moje potwierdzenie przez booking jednak się odnalazło, a hubskiego nie. Powiedzieli, że poczekają na księgową do poniedziałku.
Korzystamy namiętnie z fajnego basenu i zajadamy się stekami w restauracji. Odwiedza nas przewodnik i mówi, że jutro o 5 rano już ruszamy. Mamy samochód luxury i jutrzejszy dzień w Moremi ma być niezapomniany...
O 5 rano przewodnik już czeka. Samochód faktycznie luxury, bo siedzimy na wysokiej pace tylko my, a jest 6 miejsc. Po środku między fotelami są duże schowki, jest lodówka i nawet dla każdego usb charger. Trochę mu nie wierzyliśmy, jak mówił luxury
;-)
Dostajemy poncho, bo pomimo porannych 20 stopni, wiatr wieje mocno przy prędkości 80 kph. Jedziemy najpierw asfaltem, a potem afrykańskim masażem. Do bram Moremi jest 99 km, ale my już przed bramami, jeszcze przed świtem widzieliśmy pierwsze zebry i słonie...
Ten słoń był genialny. Słuchaliśmy w ciszy jak nabierał wodę trąbą i wlewał w siebie. Słychać było jakby wlewał do studni. Mieliśmy niezły ubaw.
W promieniach wschodzącego słońca pojawiła się też żyrafa.
6:30 jesteśmy przy bramie parku jako pierwsi i jemy zimny omlet. Towarzyszą nam ptaszki, bo też chcą się najeść. Toko buszmeński:
Błyszczak krępy, którego nazwaliśmy roboczo gównojadem
;-)
Dojeżdżają inne samochody, a my już jedziemy do parku. Zwierzyny nie brakuje. Dość szybko widzimy Kudu.
Impala:
Bawolec:
No i waran, dość rzadko tutaj widziany:
Kob moczarowy:
No dobra, dawać jakieś lwy, myślimy sobie
;-). Przewodnik obczaił na drzewie sępy, to oznaka, że coś się dzieje w pobliżu.
Znajdujemy kawałek bawołu, chyba wczorajszy, bo dużo z niego nie zostało. Przewodnik wypatruje i wypatruje i... jest!
Pilnuje zdobyczy. Przewodnik mówi, że na pewno jest ich więcej, nie może być sam. Sam by nie zaatakował bawołu. Szukamy po krzakach i jest ich więcej
:)
Nażarte do rozpuku leżą i ciężko oddychają.
Sępy brunatne czekały na swoją kolej.
Naliczyliśmy łącznie 7 osobników płci męskiej i 1 żeńskiej. Dziwna ta lwia rodzina. Jak już się naoglądaliśmy to przewodnik podał przez radio innym kolegom, że tutaj są lwy. Zjechało się z 5 samochodów, w niektórych na pace po 12 osób! Mogliśmy jechać dalej...
Przy baobabie i żyrafie zatrzymaliśmy się na lunch.
Byliśmy już mega usatysfakcjonowani, ale to jeszcze nie koniec. Są jeszcze pawiany, które się iskają.
Wiecej antylop.
Żyraf było też sporo:
I na koniec Likaon pstry! Przewodnik powiedział, że nie widział ich od miesięcy. Para leżała sobie pod krzakiem. Możecie zauważyć, że ma obrożę. Pierwszy raz na safari widziałem by jakiś zwierzak miał obrożę.
Od tego miejsca robimy powolny powrót.
Ale jeszcze oglądamy przy wodopoju słonie
:)
I hipcia, ale skubany nie chciał wyjść. Wcale się nie dziwię, bo temperatura w samochodzie pokazywała 40 stopni...
Już kilka safari w życiu zrobiłem, ale każde jest inne i każde rewelacyjne...
Wracamy do Maun, znowu basen, stek i można odpoczywać przed kolejnym dniem.Mokoro - tak nazywa się obszar, w którym pływa się pirogami w Delcie Okavango. Sama piroga też nazywa się mokoro. Rozlewiska Okavango zajmują bardzo duży obszar, ale sama woda kurczy się od wielu lat niestety. Jedziemy w tą samą stronę z Maun, ale odbijamy trochę wcześniej. Samochód trochę inny i kierowca też. Dojeżdżamy w końcu do rzeki i dzielimy się na 3 pirogi.
Z brzegu widzimy hipopotamy chłodzące się w wodzie, ale nasi sternicy boją się tam podpłynąć.
Woda ma 0,5-1m głębokości, dlatego narzędziem pracy sterników jest kij do odpychania. My zaś siadamy na dnie i przez wysokie trawy tak naprawdę g... widzimy.
Moja sterniczka mówi, że przed nami są antylopy, a ja nic nie widzę. Trzeba powiedzieć by się zatrzymali i dopiero wtedy można wstać. Piroga jest mega niestabilna i większe poruszenie się w niej może szybko skutkować spotkaniem z wodą. A w wodzie są krokodyle, ale ich nie widzieliśmy (na szczęście).
Po około 30 minutach dopływamy do brzegu i idziemy na piesze safari. Otrzymujemy instrukcje co zrobić, jak spotkamy lwa, słonia czy innego bawoła. Jedyne co widzieliśmy to jednak tylko odchody tych zwierząt. Po tym spacerku wszyscy byliśmy już ekspertami od gówna dzikich zwierząt.
Wracamy na łódkę. W końcu pokazał się słoń.
No i ten słoń brodzący w wodzie to był taki mój obrazek z Okavango. Zobaczyłem go na żywo.
Pierwsza fota była po prostu ładna .... ale dziesięć następnych wbiło mnie w fotel!!! O jak dobrze, że przecierasz mi kolejne szlaki w Afryce
;) Na przyszły rok wyprawa jak znalazł!
-- 14 Kwi 2024 07:30 -- Szymon2020 napisał:Świetne zdjęcia - zwłaszcza wodospadów
:D @cart ile tak z grubsza wyszło za wyjazd?Mi wyszło coś pomiędzy 4500 - 5000 pln jak liczyłam tuż po powrocie.Jednak trzeba wziąć pod uwagę efekt skali - wszędzie na miejscu poruszaliśmy się w piątkę, więc zwłaszcza koszty wycieczek i transportu się rozkładały, mieliśmy też dzięki temu dobrą pozycję negocjacyjną przy ugadywaniu wycieczek. -- 14 Kwi 2024 07:33 -- @cart bardzo w punkt relacja! A fotki mega.Dołączam się do podziękowań dla całej ekipy! To była moja "pierwsza Afryka" subsaharyjsna, nie licząć Zanzi, ale na pewno nie ostatnia!
@cart Nawet gdybym chciał napisać relację z tego wyjazdu, to po Twoich zdjęciach nie ośmieliłbym się wrzucać własnych. Po prostu rewelacja! A tak po ludzku to miło było poznać. Zatem do zobaczenia
:)
Cześć, Za 2 tygodnie tam będę. Planuję jak Wy zrobić Okavango i VFA, ale mam 2 dni więcej na miejscu. Czy uważacie, że lepiej przedłużyć pobyt w Maun, czy wybrać się z Kasane na safari do Chobe?Fotki są niesamowite, mam nadzieję, że uda mi się zrobić choć w połowie tak dobre
;)
Hej, świetna relacja! Czy możesz mi podesłać w PW namiary do przewodników w Maun i Kasane? Z kolegą @Bajerglowa94 ruszamy podobną trasą pod koniec sierpnia.
A że się najpierw kupuje, a potem myśli, i że kalendarz na 2023 był całkiem zapakowany, to kupiłem tylko na tydzień, a właściwie to 5 dni na miejscu. Masakra, za dużo by siedzieć tylko w miejscu, za mało by zobaczyć coś poza.
Kupiło z pół forum, szybko się okazało, że także kilka osób z grupy warszawskiej, więc wybieraliśmy się w piątkę.
Po powrocie z Mogadiszu, trzeba było zabrać się za wstępną logistykę. Moje marzenie w regionie to od zawsze była delta Okavango - jedyna delta rzeki na świecie, która rozpływa się w piaskach pustyni (Kalahari), a nie uchodzi do morza. Jeszcze jako nastolatek czytałem w magazynie Voyage jak pływa się po jej rozlewiskach pirogami i obserwuje zwierzaki.
Rozkład Air Botswana przypasował idealnie, a latają Kasane-Maun tylko 2x w tygodniu bezpośrednio. Bilet w obie za 100$ to była dobra inwestycja by także polecieć czymś egzotycznym w regionie.
Za stówkę był dolot do CPH wizzem, a na powrocie skróciłem swoje męki kupując FRA-WAW za 300 zł, zamiast lecieć do CPH i marnować cały dzień na samoloty.
@oskiboski zajął się negocjacją safari w Moremi i Mokoro, a @pawfazi helikopterem nad wodospadami Viktorii. Ogólny plan rozrysowany. Dla ekipy, to pierwsza Czarna Afryka nie licząc Zanzi. Wydaje się w sam raz na pierwszą przygodę. Można ruszać.
We FRA było całe mnóstwo Polaków, ale nie widzieliśmy ich na locie z CPH. To jakaś grupa z wyjazdu incentive, więc za troszkę grubszą kasę niż my. W naszej ekipie jeszcze była @meteorka2207 i @hubski, a przed samolotem spotkaliśmy @Tomo14, @miloszp i @thurin.cz + ich towarzysze. Całkiem niezły zlot forumowy :)
Nie mam nic do Discover Airlines. Miejsce przy wyjściu awaryjnym wybrałem za darmo. Zjadłem posiłek i obudziłem się dopiero na lądowanie w WDH. Jeszcze krótki hop i witamy w Zimbabwe.
Wiza dwukrotna na lotnisku 45$, negocjacje taksówki do granicy i pierwsze koty za płoty. Idziemy najpierw do Zambii i tam na wodospady. Tego dnia nie damy rady zobaczyć obu stron (i to był zresztą dobry pomysł by je rozdzielić). Granicę przechodzimy pieszo. Dla chętnych można skoczyć na bungee za 180$.
Z mostu granicznego już widać wodospady, dla maksymalnych cebularzy powinno wystarczyć ;-)
Wejście po stronie zambijskiej 20$. Wszystkim odrzuciło płatność kartą.
Wielkie wow jest od razu.
Na mostku przez wąwóz darmowy prysznic. Wodospady spadają do mega dziury i ściana wąwozu po przeciwnej stronie jest bardzo blisko. Pomimo tego, że ponoć wody jest mało, to i tak jest bardzo dużo :)
Trochę wodospadów już widziałem, ten zdecydowanie ma coś w sobie. Jesteśmy wszyscy zachwyceni.
Dochodzimy powoli do końca strony zambijskiej, po drugiej stronie widać już osoby stojące w Zimbabwe:
Tak, na tęcze też czekaliśmy :)
A tyle widać z samego końca:
Moja kurtka przeciwdeszczowa ochroniła mnie przed zmoczeniem, ale chodzenie w 40 stopniach zmoczyło mnie od środka ;)
Siadamy jeszcze w knajpie przy wejściu do wodospadów. Ceny całkiem przyjemne - zjadamy posiłki po 7-10$ i pijemy zimne piwko. Po perturbacjach dało się płacić kartą.
Zaraz potem złapaliśmy busika i za 70$ pojechaliśmy na granicę z Botswaną. Można tu oglądać czterostyk granic Zambii, Zimbabwe, Botswany i Namibii. Przekraczamy szybko granicę, to już trzeci kraj dzisiaj! :)
Jeszcze busik do naszego hostelu i wizyta na kolację w centrum handlowym w Kazungula. Czuję się trochę jak na prowincji w USA, tylko dróg gruntowych trochę więcej...
Very easy Africa...W naszym hostelu nie oferowano śniadań więc się zapychamy wczorajszym cebularzem i jedziemy na lotnisko. Z lotniska w Kasane lata tylko kilka samolotów dziennie, a budynek jest szokująco ładny. Wszystko nówka funkiel.
Odprawiamy się wszyscy bez problemu biorąc miejsca przy oknie, oprócz @pawfazi :). Kupując bilet pomylił pole imienia i nazwiska, napisał do linii by to odkręcić. Powiedzieli, że wszystko ok, a na lotnisku jego biletu nie było :shock: Trójka poszła do saloniku na PP, ja siedziałem przy gate, a @pawfazi walczył z godzinkę by odzyskać bilet. Udało się w ostatniej chwili.
Do Kasane lecimy jednym z trzech samolotów Air Botswana. Mają Embraera 170 i dwa ATR-72. Lecimy embrionkiem. W środku jakiś taki znajomy..., okazuje się, że to były embionek LOT :)
Siedząc po prawej stronie na tym krótkim locie miałem nadzieję na piękne widoki na Deltę Okavango, ale przyznam szczerze, że to nie było to, czego się spodziewałem...
W Maun lądujemy przed południem. Lotnisko jest w centrum miasta. Rozglądamy się za magnesami, wyciągamy i wymieniamy w końcu trochę lokalnej kasy. Tutaj nikt nie za bardzo chce dolce, tylko lokalne pula.
Niedaleko jest Donkey cafe. Jest zaraz przed południem, więc można już wychylić po małym crafcie Okavango. Pani ma 3 rodzaje, więc trzeba spróbować każdego. Najlepsza chyba IPA. Zostajemy też na jedzenie, steki i hamburgery bardzo smaczne. Po przyjęciu odpowiedniej dawki płynów, idziemy do pobliskiego Spar, gdzie dokupujemy jeszcze większe zapasy na najbliższe 3 noce i łapiemy taksówki do naszego Island Safari Lodge, oddalonego stąd o 9 km. Chcieli najpierw 100 pula, potem 50 i pojechaliśmy. Potem się dowiedzieliśmy, że wszystkie taksówki są tak naprawdę dzielone i za przejazd płaci się po 8 pula od osoby. Od tego czasu jeździliśmy tylko po 8.
Island Safari Lodge ma spory teren. Nawet można robić jakieś spacery z przewodnikiem, ale my postanawiamy tego dnia zrobić sobie chillout.
Dla gości mają tu bungalowy oraz pokoje (chyba 5-6 obok siebie w jednym budynku). U nas coś klima słabo działała i nie było lodówki. Przenieśli nas więc do bungalowa. Problem był jeszcze z potwierdzeniem płatności. Powiedzieli, że nikt nie zapłacił, a część z nas zapłaciła. Moje potwierdzenie przez booking jednak się odnalazło, a hubskiego nie. Powiedzieli, że poczekają na księgową do poniedziałku.
Korzystamy namiętnie z fajnego basenu i zajadamy się stekami w restauracji. Odwiedza nas przewodnik i mówi, że jutro o 5 rano już ruszamy. Mamy samochód luxury i jutrzejszy dzień w Moremi ma być niezapomniany...
O 5 rano przewodnik już czeka. Samochód faktycznie luxury, bo siedzimy na wysokiej pace tylko my, a jest 6 miejsc. Po środku między fotelami są duże schowki, jest lodówka i nawet dla każdego usb charger. Trochę mu nie wierzyliśmy, jak mówił luxury ;-)
Dostajemy poncho, bo pomimo porannych 20 stopni, wiatr wieje mocno przy prędkości 80 kph. Jedziemy najpierw asfaltem, a potem afrykańskim masażem. Do bram Moremi jest 99 km, ale my już przed bramami, jeszcze przed świtem widzieliśmy pierwsze zebry i słonie...
Ten słoń był genialny. Słuchaliśmy w ciszy jak nabierał wodę trąbą i wlewał w siebie. Słychać było jakby wlewał do studni. Mieliśmy niezły ubaw.
W promieniach wschodzącego słońca pojawiła się też żyrafa.
6:30 jesteśmy przy bramie parku jako pierwsi i jemy zimny omlet. Towarzyszą nam ptaszki, bo też chcą się najeść.
Toko buszmeński:
Błyszczak krępy, którego nazwaliśmy roboczo gównojadem ;-)
Dojeżdżają inne samochody, a my już jedziemy do parku. Zwierzyny nie brakuje. Dość szybko widzimy Kudu.
Impala:
Bawolec:
No i waran, dość rzadko tutaj widziany:
Kob moczarowy:
No dobra, dawać jakieś lwy, myślimy sobie ;-). Przewodnik obczaił na drzewie sępy, to oznaka, że coś się dzieje w pobliżu.
Znajdujemy kawałek bawołu, chyba wczorajszy, bo dużo z niego nie zostało. Przewodnik wypatruje i wypatruje i... jest!
Pilnuje zdobyczy. Przewodnik mówi, że na pewno jest ich więcej, nie może być sam. Sam by nie zaatakował bawołu. Szukamy po krzakach i jest ich więcej :)
Nażarte do rozpuku leżą i ciężko oddychają.
Sępy brunatne czekały na swoją kolej.
Naliczyliśmy łącznie 7 osobników płci męskiej i 1 żeńskiej. Dziwna ta lwia rodzina. Jak już się naoglądaliśmy to przewodnik podał przez radio innym kolegom, że tutaj są lwy. Zjechało się z 5 samochodów, w niektórych na pace po 12 osób! Mogliśmy jechać dalej...
Przy baobabie i żyrafie zatrzymaliśmy się na lunch.
Byliśmy już mega usatysfakcjonowani, ale to jeszcze nie koniec. Są jeszcze pawiany, które się iskają.
Wiecej antylop.
Żyraf było też sporo:
I na koniec Likaon pstry! Przewodnik powiedział, że nie widział ich od miesięcy. Para leżała sobie pod krzakiem. Możecie zauważyć, że ma obrożę. Pierwszy raz na safari widziałem by jakiś zwierzak miał obrożę.
Od tego miejsca robimy powolny powrót.
Ale jeszcze oglądamy przy wodopoju słonie :)
I hipcia, ale skubany nie chciał wyjść. Wcale się nie dziwię, bo temperatura w samochodzie pokazywała 40 stopni...
Już kilka safari w życiu zrobiłem, ale każde jest inne i każde rewelacyjne...
Wracamy do Maun, znowu basen, stek i można odpoczywać przed kolejnym dniem.Mokoro - tak nazywa się obszar, w którym pływa się pirogami w Delcie Okavango. Sama piroga też nazywa się mokoro. Rozlewiska Okavango zajmują bardzo duży obszar, ale sama woda kurczy się od wielu lat niestety.
Jedziemy w tą samą stronę z Maun, ale odbijamy trochę wcześniej. Samochód trochę inny i kierowca też. Dojeżdżamy w końcu do rzeki i dzielimy się na 3 pirogi.
Z brzegu widzimy hipopotamy chłodzące się w wodzie, ale nasi sternicy boją się tam podpłynąć.
Woda ma 0,5-1m głębokości, dlatego narzędziem pracy sterników jest kij do odpychania. My zaś siadamy na dnie i przez wysokie trawy tak naprawdę g... widzimy.
Moja sterniczka mówi, że przed nami są antylopy, a ja nic nie widzę. Trzeba powiedzieć by się zatrzymali i dopiero wtedy można wstać. Piroga jest mega niestabilna i większe poruszenie się w niej może szybko skutkować spotkaniem z wodą. A w wodzie są krokodyle, ale ich nie widzieliśmy (na szczęście).
Po około 30 minutach dopływamy do brzegu i idziemy na piesze safari. Otrzymujemy instrukcje co zrobić, jak spotkamy lwa, słonia czy innego bawoła. Jedyne co widzieliśmy to jednak tylko odchody tych zwierząt. Po tym spacerku wszyscy byliśmy już ekspertami od gówna dzikich zwierząt.
Wracamy na łódkę. W końcu pokazał się słoń.
No i ten słoń brodzący w wodzie to był taki mój obrazek z Okavango. Zobaczyłem go na żywo.